Jeśli myśli się poważnie o budowaniu swojej marki – nie można nie lubić być bizneswoman
„Żeby się nie przegrzać mam swoje zasady – nie daję się wciągać w udzielanie porad na Instagramie, nie odbieram telefonów po 17, w weekend jestem z rodziną, spędzam każdą wolną chwilę z dziećmi w ogrodzie. Gwarantem mojej kreatywności i zadowolenia z życia są podróże – tak często jak to tylko możliwe” – rozmowa z Aleksandrą Wejdelek-Bziuk, adwokatką i autorką bloga adwokatkobiet.pl.
Co skłoniło Panią do wyboru kariery prawnika, i dalej – ścieżki adwokata?
Wybór studiów był podyktowany słuszną skądinąd wiarą, że otwierają one wiele różnych drzwi. Dostanie się na dzienne studia na Uniwersytecie Warszawskim w pierwszej połowie lat dwutysięcznych uchodziło w moim otoczeniu za synonim prestiżu i miarę wysokich ambicji. Na szczęście wyleczyłam się już z takich mierników sukcesu, aczkolwiek faktycznie prawo dawało (i myślę, że dalej daje) szerokie możliwości rozwoju kariery. Wybór aplikacji był prostszy – po pierwszych doświadczeniach zawodowych wiedziałam na pewno, że nie ma dla mnie innej drogi, choć i tu z początku nie miałam precyzyjnej wizji, czym jako adwokatka chcę się zajmować. To przyszło z czasem i kolejnymi zawodowymi zakrętami.
Skoro jesteśmy już przy feminatywach – adwokat, czy adwokatka?
To trudne – bo choć z całą stanowczością jestem na tak z feminatywami (i śmiało mówię o sobie przedsiębiorczyni, pracodawczyni – szalenie zwracam na to uwagę) to na sądowej sali wciąż prezentuję się jako adwokat – jakby razem z założeniem togi wkładało się przez głowę coś w rodzaju niewidzialnej zbroi. Tytuł zawodowy, na który pracuje się przez 10 lat, trudno mi w oficjalnej sytuacji sfeminizować. Muszę nad tym pracować.
Ma Pani własną kancelarię – czy nie myślała Pani o karierze w większej strukturze, lub jako prawnik wewnętrzny w firmie?
Próbowałam pracy w różnych formach – byłam szefową działu prawnego w dużej już dzisiaj spółce z branży elektroenergetycznej, pracowałam w korporacji prawniczej i średniej kancelarii. Jednak nie jestem stworzona do posiadania szefa. Mam zbyt dużą potrzebę samostanowienia i kiepska ze mnie podwładna. Jednocześnie myślę, że jestem dobrą szefową i bardzo lubię swój zespół.
W ramach kancelarii zajmuje się Pani m.in. sprawami pracowniczymi, prawem rodzinnym, zagadnieniami prawa umów i windykacji. Jednak to w doradztwie na rzecz kobiet postanowiła się Pani wyspecjalizować – jak do tego doszło?
Jak to zwykle bywa z decyzjami zmieniającymi życie – pod wpływem chwili. W drugiej ciąży okazało się, że nie będę miała dokąd wrócić po urlopie macierzyńskim. Ponieważ byłam już adwokatem (a więc nie mogłam pracować w oparciu o umowę o pracę), nie chronił mnie kodeks pracy. Wtedy postanowiłam znaleźć upust dla swojej związanej z ta sytuacją frustracji – a przy okazji propagować wiedzę o tym, jakie uprawnienia mają kobiety, żeby uchronić inne dziewczyny przed podobnym losem.
Czy to oznacza, że nie doradza Pani klientom-mężczyznom?
Doradzam i to bardzo często! Ale przyznaję, że nie z każdy mężczyzna będzie się czuł dobrze w mojej kancelarii – nie ma bowiem we mnie zgody na niektóre typowo męskie zachowania jak np. niealimentacja. Natomiast bardzo chętnie wspieram ojców, którym realnie zależy na dzieciach.
Czy płeć ma znaczenie – czy jest jakaś różnica w doradztwie prawnym dla kobiet? Czy mają one inne potrzeby, oczekiwania we współpracy z prawnikiem, niż mężczyźni?
Różnice są naprawdę diametralne, ale w sumie nie dotyczą prawa – a bardziej relacji z klientem. Kobiety oczekują znaczenie więcej moralnego wsparcia, potrzebują często usłyszeć, że mają do czegoś prawo, że nie oszalały domagając się np. równego podziału obowiązków domowych.
Z kolei doradzanie mężczyznom obfituje w obalanie mitów na temat tego jak funkcjonuje prawo i wymiar sprawiedliwości, i że niektóre filmowe rozwiązania nie będą dla nich dostępne albo korzystne. Mężczyźni też znacznie gorzej znoszą porażkę w sądzie.
Skąd pomysł na prowadzenie bloga o prawach kobiet? Czy cieszy się on popularnością wśród potencjalnych klientek? Może czytają go również klienci-mężczyźni?
Zdecydowanie czytają – zwłaszcza przeciwnicy procesowi. Natomiast celem jego istnienia było dotarcie do klientów. I to się udało, blog (mimo że nie jest obecnie aktualizowany) ma około 250 tysięcy odsłon rocznie.
Blog, Facebook i Instagram – jest Pani bardzo aktywna w mediach społecznościowych. Skąd decyzja aby postawiać właśnie na te kanały komunikacji i budowania wizerunku? Może ktoś spoza branży prawniczej jest dla Pani inspiracją?
W chwili, gdy postanowiłam działać aktywnie w Internecie (2018 r.), Facebook był dla mnie najłatwiej dostępny. Mniej więcej po pół roku działania po omacku w tym temacie zaczęłam się szkolić i przekuwać zdobytą wiedzę w ułożenie długoterminowej strategii działania. Moją mentorką jest Marta Krasnodębska, którą śmiało mogę nazwać matką chrzestną mojego sukcesu – jej rady niemalże natychmiast przyniosły efekty. Nigdy natomiast nie oglądałam się na prawniczą konkurencję – teraz już się to na szczęście zmienia, ale wtedy prawnicze blogi i strony epatowały patosem, który nawet mi było ciężko znieść.
Jakie treści poruszane w filmikach z poradami na Pani Instagramie/Facebooku cieszą się największą popularnością?
Moje treści są generalnie merytoryczne – nie prowadzę kanałów lifestyle’owych. Ale siłą rzeczy, pracując z kobietami dostrzegam, że kobiety zbyt często same sobie utrudniają sięganie po swoje prawa. Mam tu na myśli podważanie własnych kompetencji, brak wiary we własną siłę i jednoczesne przecenianie argumentów przeciwnika. Dlatego od zawsze dodaję też content spod znaku #girlpower, który ma moje obserwatorki zmotywować do działania. I to on cieszy się największą popularnością.
Na Pani stronie internetowej jest dostępny sklep, w którym można po prostu kupić usługę. To rzadko spotykane rozwiązanie, zwłaszcza u adwokatów, którym do niedawna kodeksy etyki całkowicie zakazywał reklamy. Skąd pomysł, aby uruchomić taką funkcjonalność?
Odpowiem na to pytanie od końca – zakaz reklamy nie był nigdy zgody z prawem (naruszał w sposób oczywisty dyrektywę usługową) i cieszę się, że po tylu latach nareszcie został zniesiony. Ja jednak nie korzystam i nie korzystałam z płatnej reklamy. Tworzenie treści edukacyjnych oraz informowanie o swojej działalności nigdy nie było zakazane.
Sprzedaż niektórych (podkreślam to!) usług jak np. konsultacji czy wzorów pism za pośrednictwem zautomatyzowanych systemów umożliwia mi maksymalizowanie efektywności czasu poświęcanego na pracę. Ręczne zapisywanie wizyt, wystawiania faktur, sprawdzanie płatności jest dobre, gdy przyjmuje się kilku klientów w miesiącu. Ja w niektórych miesiącach udzielam prawie 30 porad, a w sklepie sprzedają się setki szkoleń i wzorów. Nie mogłabym robić nic innego, gdybym musiała robić to ręcznie. Szczególnie doceniam to mając teraz trójkę dzieci i kilkadziesiąt spraw sądowych w toku – czas jest najbardziej ograniczonym zasobem!
Działania w mediach społecznościowych ma Pani bardzo dobrze zorganizowane i poukładane. Czy korzystała Pani w tym zakresie ze wsparcia zewnętrznego podmiotu, czy też wszystko realizowała i realizuje Pani własnymi siłami?
Dziękuję za komplement, choć zaręczam że to jest wynik wielu lat wprawy, przemyśleń i wprowadzania poprawek. Okresowo w ograniczonym zakresie korzystam ze wsparcia wirtualnych asystentek, jednak każdy tekst, każdy film, a przede wszystkim pomysł i strategia są mojego autorstwa.
Jakie aspekty pracy są dla Pani najbardziej satysfakcjonujące? Czy są jakieś specyficzne wyzwania, z którymi ciężko jest się Pani zmierzyć?
Czy będzie zaskoczeniem, gdy powiem, że najbardziej lubię pracę z klientem? Lubię układać strategie, konsultować, występować przed sądem. Ale sporządzenie pism, zwłaszcza tych z milionem załączników to prawdziwa udręka. Trzeba jednak pamiętać, że na prowadzenie własnej kancelarii składa się też wiele innych zadań, które są obecne w każdym biznesie (zaopatrzenie, rekrutacje, obieg dokumentów cz marketing). Jeśli myśli się poważnie o prowadzeniu swojej marki – nie można nie lubić być bizneswoman.
Czy posiada Pani jakieś zasady/wartości, którymi kieruje się zarówno w życiu prywatnym i zawodowym?
Życie w zgodzie ze sobą. Zarówno w życiu jak i w pracy robię rzeczy po swojemu, dlatego nie biorę każdej sprawy, a jeśli już komuś pomagam, to jestem zaangażowana na 100%. Ciężko u mnie o półśrodki czy drogę na skróty.
Wydaje się Pani być ciągle on-line. Jak dba Pani o work-life balance?
To prawda, że dużo jestem online, ale zdecydowanie nie ciągle. Nie mam nawet włączonych powiadomień z większości aplikacji. Jednak traktuję bycie w sieci jako część swojej pracy, w dodatku tę, którą bardzo lubię. Trzeba też pamiętać, że niektóre rzeczy w sieci wyglądają inaczej – korzystam chociażby z automatyzacji publikowania postów.
Żeby się nie przegrzać mam swoje zasady – nie daję się wciągać w udzielanie porad na Instagramie, nie odbieram telefonów po 17, w weekend jestem z rodziną, spędzam każdą wolną chwilę z dziećmi w ogrodzie. Gwarantem mojej kreatywności i zadowolenia z życia są podróże – tak często jak to tylko możliwe.
Jakie umiejętności/kompetencje uważa Pani za najważniejsze u prawnika? Jakich błędów powinni unikać szczególnie młodzi prawnicy na początku swojej kariery?
Ja cenię u młodych prawników kreatywność, zaradność, precyzję. Dobry prawnik – a zwłaszcza adwokat procesualista, musi mieć w sobie odwagę, aby zabrać głos lub wytknąć niespójność jakiegoś pomysłu, ale też przyznać się do pomyłki. Nie da się uniknąć błędów, ale warto wyciągać z nich lekcje.
Aleksandra Wejdelek-Bziuk, adwokat, absolwentka studiów prawniczych na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego. Specjalizuje się w prawie pracy i prawie rodzinnym, prowadzi swoją kancelarię w Warszawie. Zwraca szczególną uwagę na nierówności w traktowaniu płci, a w sieci działa jako Adwokat Kobiet, prowadząc bloga o tej samej nazwie.