Działalność marketingowa jest pracą prawnika w tym samym stopniu, co tworzenie pozwów czy udział w negocjacjach

„Nie mam sentymentu do mediów społecznościowych. Interesują mnie jedynie sposoby dotarcia do klientów, które dają najlepszą relację efektów do wkładu własnego. Na chwilę obecną nie widzę innej rzeczy, która w moim przypadku miałaby w tym zakresie lepszy współczynnik niż social media” – rozmowa z Łukaszem Mrozem, wspólnikiem w kancelarii Mróz Radcy Prawni.

Prawnik – radca prawny czy adwokat. Co zadecydowało o wyborze pierwszej z tych opcji?

Kiedy wybierałem kolor żabotu, radcowie prawni nie pracowali jeszcze jako obrońcy w sprawach karnych. Ta opcja bardzo mi odpowiadała. Zdecydowanie nie widziałem siebie stającego vis-a-vis prokuratora.

Od osób niezwiązanych z prawem słyszałem często, że adwokat to bardziej sala sądowa w sprawach od rozwodu po spadek oraz prawo karne, a radcowie prawni to poletko obsługi biznesu. Takie stereotypowe postrzeganie po stronie potencjalnych klientów także wpisywało się z moje plany zawodowe.

Jeżeli dodamy do tego, że w połowie studiów zostałem zaproszony do pracy w kancelarii radcowskiej i zostałem tam do odebrania dyplomu, mamy prostą drogę do niebieskich barw klubowych.

Specjalizacja dziś to konieczność. Dlaczego wybrał Pan prawo budowlane?

Praktykując w kancelarii miałem okazję pracować przy sporach budowlanych. Idąc w tym kierunku nie musiałem odkrywać koła na nowo, jeżeli chodzi o know-how.

Do tego założyłem, że budownictwo jako duży sektor gospodarki, jest obszarem, w którym trudno mówić o deficycie potencjalnych sytuacji wymagających wsparcia prawnika.

Na marginesie – właściwie nie zajmuję się prawem budowlanym. Pracujemy przy kontraktach – ich pozyskiwaniu, realizacji i rozliczaniu. Sfery administracyjnej nie dotykamy. Mimo tego, że to nawet większe zawężenie naszych usług niż hasło „budowa”, nie narzekamy na brak firm, które chcą z nich skorzystać.

Czy to specjalizacja przyszłościowa? Dla każdego młodego prawnika?

Wierzę, że tak. Zdaję sobie sprawę, że bliżej nam do zejścia z peaku finansowania polskich inwestycji ze środków UE, niż dotacjowego Eldorado, a środki europejskie stanowiły istotną siłę napędową budownictwa. Jednak sądzę, że w branży budowlanej nadal jest, i będzie miejsce dla prawników, którzy chcieliby wyspecjalizować się w tym kierunku.

Jakie elementy są kluczowe w pracy prawnika specjalizującego się w obszarze budownictwa? Jakie są najważniejsze aspekty, które musi Pan uwzględniać w swojej codziennej pracy?

Zajmuję się jednym obszarem wsparcia prawnego od początku działalności pod własnym szyldem, więc nie mam punktu odniesienia, który pozwoliłby mi na rzucenie „W budownictwie w odróżnieniu od innych branż…”. Mam ograniczone zaufanie do opowieści spod znaku „U nas jest inaczej, ponieważ…”, więc postawię na to, że praca z budownictwem to ten sam rodzaj „prawnikowania” jak w przypadku innych branż.

Znajomość realiów branżowych, potrzeba szybkiego reagowania czy oferowanie klarownych, „stosowalnych” rozwiązań to elementy, które pasują tak do budownictwa, jak i do dowolnej innej branży – być może prawnicy pracujący z FMCG czy sektorem farmakologicznym nie muszą pamiętać o tym, że warto wozić w bagażniku robocze buty na wypadek nieprzewidzianego spotkania w kontenerze na placu budowy.

Przed jakimi wyzwaniami prawnymi stoi dziś sektor budowlany w Polsce? Jak wygląda perspektywa najbliższych 2-3 lat?

Tematem, który jest obecny w branży przez ostatnie kilkanaście miesięcy, jest odmieniana przez wszystkie przypadki waloryzacja. Uporanie się z bólem rentowności kontraktów uciekającej przez wzrost kosztów ich realizacji jest wyzwaniem, z którym borykają się wszystkie osoby zaangażowane w inwestycje budowlane.

Jeżeli chodzi o najbliższą przyszłość, możemy zacząć zbierać pokłosie turbulencji gospodarczych, przez które przechodzi od 2020 r. I mam już na myśli pełnoskalowe żniwa.

Pana kancelaria opiera się na niekonwencjonalnym działaniu  – „reverse engineering”, czy mógłby Pan nam więcej opowiedzieć o tym podejściu?

To rzecz, którą bez zażenowania podkradłem koleżeństwu inżynierskiemu, z którym pracuję na co dzień. Myślę o tym jaki punkt docelowy mamy osiągnąć, a następnie idę wstecz, ustalam kolejne kroki, które mają do tego punktu doprowadzić. Tak rysowana mapa daje lepsze rezultaty niż podejmowane z marszu próby zastosowania któregoś z płaskich kluczy z prawniczej skrzynki z narzędziami.

Jak nowe trendy w branży budowlanej wpływają na podejście i strategie prawnika? Jakie działania Pan podejmuje, aby spełniać oczekiwania klientów?

Szczerze mówiąc, budownictwo nie jest branżą, w której szczególnie mocno dmucha wiatr zmian. Jako prawnik nie muszę więc zbyt często odnajdywać się w nowych realiach. Tym, co mógłbym nazwać powtarzalnym trendem, są okresowe zmiany rodzajów inwestycji, w które celuje rynek. Praca przy projekcie energetycznym to inny pakiet niuansów niż prawne pilotowanie budowy mieszkaniówki. Do takich ruchów musimy się dopasować. Chociaż nie jestem przekonany czy uprawnione jest tu mówienie o modyfikacji podejścia czy strategii. Fundamenty pozostają bez zmian.

Co do naszych działań, nie widzę przełomów w oczekiwaniach klientów. Trzymam się więc optymalizowania tego, co już znamy i robimy. Widzę w tym większą stopę zwrotu niż w próbach redefiniowania budowlanej rzeczywistości z pozycji prawnika.

Chcielibyśmy poznać więcej szczegółów na temat Pana zaangażowania w inwestycję infrastrukturalną w Kuwejcie. Czy mógłby Pan opowiedzieć nam o swojej roli podczas tego projektu?

Jedną z rzeczy, której nauczyłem się z czasem, jest brak czarowania rzeczywistości. Powiem, więc zupełnie otwarcie, że nie ma tu zbyt wiele do opowiadania. Moja rola sprowadzała się do konsultacji treści kontraktu z firmą, która tworzyła ofertę na realizację tej inwestycji. Była to jednak ciekawa lekcja.

Zlecenie dotyczyło dużego projektu w egzotycznym miejscu. Przekonałem się, że budownictwo działa w bardzo zbieżnych ramach prawnych, niezależnie od szerokości graficznej. W projekcie treści umowy nie znalazłem niczego, czego nie mógłbym zobaczyć pracując przy inwestycji realizowanej nad Wisłą.

Z drugiej strony miałem okazję posłuchać od osób, które pracowały już na tym rynku jak odmienne od polskiego bywa podejście Kuwejtczyków do współpracy przy budowie. Chociaż to z kolei potwierdzenie kolejnego wspólnego mianownika budownictwa – ludzie są ważniejsi, niż ramy prawne współpracy, które wytyczamy w kontrakcie.

Skąd pomysł na tak dużą aktywność w mediach społecznościowych?

Nie mam sentymentu do mediów społecznościowych. Interesują mnie jedynie sposoby dotarcia do klientów, które dają najlepszą relację efektów do wkładu własnego. Na chwilę obecną nie widzę innej rzeczy, która w moim przypadku miałaby w tym zakresie lepszy współczynnik niż social media.

Swoją aktywnością w mediach społecznościowych przecierał Pan szlaki będąc prawnikiem, ponieważ taka działalność w branży prawnej nie była zbyt popularna. Skąd czerpał Pan inspiracje do rozpoczęcia takiej aktywności?

Nie jestem wprawdzie z pokolenia, które już od kołyski żyło w świecie z mediami społecznościowymi, ale od początku ich funkcjonowania dobrze się w nich czułem. Kiedy na rynek usług prawniczych wszedł brand Kancelaria Radcy Prawnego Łukasz Mróz, naturalnym krokiem wydało mi się wykorzystanie „społecznościówek” w celach zawodowych.

Jest taka mała strona internetowa, która pozwala dotrzeć do całkiem imponującego zasobu wiedzy na temat marketingu w social mediach. Podpowiem, że zaczyna się od „g”, później są dwa „o” i znowu „g”… 😉 Znajdowałem tam ludzi, którzy zdołali już zbudować biznes mocno wykorzystując Facebooka czy Twittera i dzielili się tym, jak tego dokonali. Czytałem, oglądałem i słuchałem tego, co mieli do powiedzenia. Właściwie nie były to osoby jakkolwiek związane z prawem.

Jeżeli miałbym przedstawić na wykresie kołowym udział poszczególnych autorów treści, które pochłaniałem, największy kawałek tortu przypadałby Gary’emu Vaynerchukowi.

W dzisiejszym dynamicznym świecie digitalizacji, rola mediów społecznościowych – Facebooka, LinkedIna, Instagrama, YouTube’a i TikToka, staje się coraz bardziej istotna. Jako prawnik jakie korzyści dostrzega Pan w prowadzeniu aktywności w mediach społecznościowych, jeśli chodzi o nawiązywanie relacji z klientami, promocję swoich usług oraz budowanie swojego wizerunku eksperta?

Wszystkie te wątki sprowadzają się do jednej rzeczy – większego kamienia. Wyobraźmy sobie dwóch prawników stojących na brzegu jeziora. Obaj trzymają w dłoni kamienie. Obaj rzucają je do wody. Który z nich wywoła większe kręgi na tafli jeziora? Dokładnie – ten, który miał większy kamień. Aktywność w mediach społecznościowych traktuję właśnie jako zapewnienie sobie jak największego kamienia.

Social media uznaję za bardziej nawet skuteczne niż polecenia, które traktuję jako zbyt fetyszyzowane przez prawników. Ten wywiad przeprowadziliśmy tekstowo – dostałem pytania na maila i odpisałem na nie. W czasie, kiedy pracowałem nad tekstem, dopiąłem sprzedaż procesu w Toruniu, przyjąłem zlecenie konsultacji z Gdańska i napisałem wiadomości follow-up co do ofert złożonych firmom z Warszawy, Kielc, Szczecina, Rzeszowa i Łodzi. Żadnej z osób, z którymi się kontaktowałem, nie znałem przed otrzymaniem zapytania ofertowego i żadnej z nich nie poleciła mnie firma, z którą współpracowaliśmy w przeszłości. Efekt kamienia załatwia za mnie lwią część procesu sprzedaży.

Czy marketing kancelarii, prowadzony za pośrednictwem mediów społecznościowych – jest Pana zdaniem efektywny?

Swego czasu przetoczyła się burzliwa dyskusja na temat wpływu celowanych działań w mediach społecznościowych na wyniki wyborów prezydenckich w USA. Wielu mądrych ludzi twierdziło, że posty na Facebooku istotnie przełożyły się na to, kto jest rezydentem Białego Domu. Nawet powstał na ten temat dokument na Netfliksie.

Jeżeli „społecznościówka” może wpłynąć na to, kto stanie się najważniejszym człowiekiem w jednym z największych potęg świata, to czy może też sprzedać sprawę o zasiedzenie czy przygotowanie pakietu dokumentów korporacyjnych na potrzeby spółki z o.o.?

Za udzieleniem na takie pytanie odpowiedzi „nie” stoi najczęściej mieszanka obawy o krytykę i niechęci do podejmowania aktywności. Oba elementy są w pełni zrozumiałe i chyba każdy twórca treści online musiał/musi się z nimi uporać. Jednak stawiajmy sprawę uczciwie i nie ubierajmy własnych obaw w t-shirt z napisem „social media nie działają”.

Czy przeprowadził Pan jakieś badania lub analizy, aby dokładniej określić, do jakiej grupy docelowej chce Pan dotrzeć za pośrednictwem mediów społecznościowych?

Badania czy analizy to duże słowa. Powiedziałbym raczej, że zastanowiłem się głęboko nad tym co i komu chcę sprzedawać. Nie były to przy tym rozważania stricte pod kątem mediów społecznościowych – ustaliłem jaka jest moja grupa docelowa, a naturalnym następnym krokiem było publikowanie treści adresowanych do tych ludzi, z uwzględnieniem kontekstu poszczególnych platform.

Dzieląc się swoim podejściem – na pierwszym planie nie stawiam wcale decydentów. Bardziej interesują mnie osoby pracujące w firmach, z którymi chciałbym współpracować. Często słyszę, że powinno się zawsze zmierzać od razu do komunikacji z osobą, która może kupić naszą usługę. Sam mam do tego innego podejście – pracownicy moich potencjalnych klientów są moimi najlepszymi ambasadorami.

Jakie platformy społecznościowe uważa Pan za najbardziej odpowiednie dla prawników i dlaczego? Czy podejście do różnych platform różni się w zależności od celów komunikacyjnych?

Odpowiedź na to pytanie sprowadzam do hasła „zasięg organiczny”. Moja ogólna zasada – najlepsze platformy do korzystania to te, które oferują go najwięcej. Stopień zaangażowania w poszczególne media zmieniam adekwatnie do tego, jak wygląda krajobraz zasięgu organicznego. Jeżeli chodzi o moje TOP3  w sierpniu 2023 r. były to Facebook, LinkedIn i TikTok. Omawiając krótko każdą z nich…

Facebook – jeszcze dwa miesiące sam byłbym mocno zaskoczony widząc go w podobnym zestawieniu, jednak platforma w ostatnim czasie odżywa po wieloletniej stagnacji. W moim przypadku, po tym jak liczba osób obserwujących moją stroną właściwie stanęła na bardzo długi czas na 19 tys., w ostatnim miesiącu podskoczyła do 27,6 tys.

LinkedIn – must-have przy operowaniu w segmencie B2B. Duże plusy to kultura komunikacji (najmniejszy udział komentarzy na poziomie „bagno”) oraz autentycznie wartościowe treści, które można tam znaleźć.

TikTok – tykająca bomba milionowych zasięgów. Nie wierzę w model „kancelaria specjalizuje się w obsłudze osób prywatnych i firm”, ale gdybym był prawnikiem tuż po wpisie na listę radców czy adwokatów, który szukając pieniędzy jest skłonny z szeroko otwartymi ramionami przyjmować każde zlecenie, wpisałbym TikToka jako swój adres zameldowania. Postrzegam go jako platformę z ogromnym potencjałem dla sprzedaży B2C. Niezależnie od tego czy chodzi o tematy prozy życia codziennego czy usługi o większym stopniu specjalizacji jak upadłość konsumencka czy sprawy frankowe.

Empirycznie przekonałem się, że działanie na każdej z nich wymaga uwzględnienia jej kontekstu. Jedną z rzeczy, nad którymi eksperymentowałem było proste wykorzystywanie tożsamych treści w różnych platformach. Efekty? Rozczarowujące.

Czy działa Pan według określonego planu w tworzeniu treści dla mediów społecznościowych, czy raczej podejmuje spontaniczne działania?

Co jakiś czas obiecuję sobie, że ustrukturyzuję bardziej cały proces poprzedzający kliknięcie przycisku „opublikuj”. Powiedzmy, że dziś jestem w tej podróży zdecydowanie dalej, niż byłem jeszcze kwartał temu, ale wciąż daleko od miejsca, w którym chciałbym być za kwartał.

Mam pewne podstawowe założenia, które realizuję – na LinkedIn i Facebooku publikuję minimum dwa razy dziennie, a na TikToku i Instagramie raz dziennie.

To rozpiska dotycząca zaplanowanych materiałów merytorycznych. Przejawów spontanicznego postowania mam też sporo. Dotyczy to zarówno rzeczy branżowych (takich jak luźne, krótkie przemyślenia czy materiały z innych źródeł, które wzbudziły moje zainteresowanie), jak i kompletnie off-topowych (mimo, że co jakiś czas dostaję feedback, że jest ich zdecydowanie zbyt wiele). W przypadku takich publikacji nie trzymam się żadnych ram. Klikam, kiedy mam ochotę kliknąć.

Ile czasu zajmuje Panu tworzenie i publikowanie treści na mediach społecznościowych? Czy jest to działanie, które wykonuje Pan samodzielnie czy też ma wsparcie ze strony zespołu lub specjalistów ds. marketingu?

Niedawno przeliczałem ten czas. Nawet przy cyklu produkcyjnym, który uważam za całkiem ograny, łącznie jest to 1-1,5 dnia pracy w tygodniu. Tak, PRACY. Działalność marketingowa jest pracą prawnika w tym samym stopniu, co tworzenie pozwów czy udział w negocjacjach.

Jedna ważna uwaga. Nie tworzę treści, obrabiam tylko to, nad czym pracuję. To według mnie istotna różnica. Nie piszę i nie nagrywam jakichkolwiek materiałów wyłącznie z myślą o publikacjach online. Tworzę je na bazie tematów, które prowadzę w kancelarii. Jeżeli w pozwie o zapłatę poruszam jakiś detal kar umownych, akapit, w którym jest on ujęty, staje się bryłą gliny, z której minimalnym nakładem pracy formuję materiały na tydzień publikacji. Szeroko omawiam go w podcaście, rozwijam o kilka dodatkowych zdań otrzymując krótki tekst, cytaty i istotne wnioski wrzucam na grafiki, na bazie których tworzę kilka krótkich klipów wideo. W ten sposób otrzymuję materiały na cały tydzień przy okazji wypychania sporu do sądu.

Co do współpracowników zewnętrznych, płacę za obróbkę części nagrań wideo do bardziej atrakcyjnej wizualnie postaci. Oprócz tego działam sam, jednak moja rada – jeżeli nie czujesz się dobrze w tej działalności kup czas kogoś, kto się czuje.

Prowadzi Pan kancelarię wspólnie z żoną. Czy mógłby Pan nam opowiedzieć, jak doszło do tego, że zdecydowaliście się na tę wspólną drogę? W jaki sposób dzielenie obowiązków i odpowiedzialności wpływa na efektywność Państwa pracy?

Przez długi czas celowo unikaliśmy połączenia sił. Obawialiśmy, że kumulacja wspólnych godzin w biurze i w pracy negatywnie wpłynie na nasze relacje. Z perspektywy czasu okazało się to szczęśliwie bezpodstawne.

Na dobrą sprawę działamy w ten sposób, że żartujemy czasem, że nasza praca „razem” oznacza tylko siedzenie w tym samym biurze. Każde z nas skupia się na swojej puli zadań i nie mamy zbyt wielu zawodowych punków styku. Podział obowiązków ułożył nam się dość naturalnie. Kwestie merytoryczne rozdysponowujemy według tego, kto ma odpowiednie zasoby czasu w kalendarzu. Jeżeli chodzi o zarządczą stronę prowadzenia kancelarii, organizację i porządkowanie chaosu,  Aneta jest o niezliczoną liczbę poziomów wyżej ode mnie… Dzięki niej po prostu działamy. Ja mogę skupić się na obszarach, w których lepiej się sprawdzam.

A jeżeli chodzi o to jak doszło do naszego małżeńsko-zawodowego M&A, w pewnym momencie ilość pracy sprawiła, że stanąłem przed perspektywą kupienia czasu innego radcy prawnego. Nie mam problemu z odrzucaniem zleceń, ba! robię to z przyjemnością, ale dotarłem do etapu, w którym dostawałem zapytania o tematy, które chciałbym realizować, jednak nie byłem w stanie zrobić tego w czasie oczekiwanym przez klienta. Doszliśmy do pragmatycznego wniosku, że jeżeli strumień przychodu ma popłynąć do kieszeni innego radcy, to jeżeli będzie to kieszeń Anety, pieniądze de facto trafią do naszego domowego budżetu.

Czy zdarza się, że codzienne sytuacje czy obserwacje przynoszą Panu inspiracje do rozwiązywania problemów w projektach budowlanych? Czy jest Pan w stanie podać przykłady, kiedy Pana perspektywa życiowa pomogła w osiągnięciu prawniczych celów?

Ała. Chcecie mnie naciągnąć na napisanie książki… No dobrze, kompilując – wierzę, że w dobrym wykonywaniu obowiązków zawodowych pomaga zdrowy dystans do istotności własnej pracy.

Mój zawód traktuję tylko jako zawód. Nie jest dla mnie najważniejszy, nie wiem nawet czy zmieściłby się na podium istotności. Tematy zawodowe, czyli tematy moich klientów, nie będą dla mnie równie istotne, jak dla nich. Wydaje mi się to zwyczajnie ludzkie. Jeżeli ktoś odbiera to jako zbyt małe zaangażowanie, nie mam z tym problemu, po prostu nie jestem właściwym prawnikiem dla niego. Zaufanie publiczne, ważne interesy, misja itp. – jednak w ostatecznym rozrachunku moja praca to doradzanie biznesowi w sprawach pieniędzy. Praca, którą wykonuję wykonuję tak dobrze, jak potrafię. Tylko tyle i aż tyle.

Taki dystans praktykowany na co dzień w życiu zawodowym jest rzeczą, która z perspektywy naszych klientów jest bardziej in plus, niż in minus. Jeżeli chodzi o konkretne przykłady, mogę tu przywołać każdą komunikację, kiedy sporne stanowisko drugiej strony nie było dla mnie zaproszeniem do wendety, a spornym stanowiskiem drugiej strony. Emocje w wydaniu impulsywnym nie są dobrym doradcą. W końcu nawet rycerze jedi w swoim kodeksie zastrzegli unikanie przywiązania, co nie przeszkadzało im przez całe wieki skutecznie stać na straży Republiki Galaktycznej, choć wiem, z tą zemstą Sithów wyszło, jak wyszło. Sądzę więc, że radca prawny z brakiem emocjonalnego zaangażowania w pracę będzie stać na straży interesów klientów przy stole negocjacyjnym czy na sali rozpraw.

Jak udaje się Panu znaleźć równowagę między wymagającą pracą prawnika a czasem na prywatne zainteresowania? Czy Pana pasje pozazawodowe mają jakikolwiek wpływ na Pana pracę?

Nośne hasło „work-life balance” jest według mnie kwestią czysto indywidualną. Sprowadza się do odpowiedzi na pytanie „Przy jakiej ilości pracy w życiu będę zasypiał i budził się ze spokojem?”. Na chwilę obecną udaje mi się znaleźć ten osobisty balans i jest to jedna z rzeczy, z których jestem najbardziej zadowolny w kontekście zawodowym, mimo tego, że wiąże się to z zostawieniem pieniędzy na stole.

W tym obszarze też praktykuję reverse engineering, o którym już opowiadałem. Punktem docelowym jest dla mnie poziom życia, który mnie satysfakcjonuje. Krok wstecz – ile muszę zarobić, żeby utrzymać ten poziom? Krok wstecz – ile muszą pracować, żeby tyle zarobić? I mam gotową ścieżkę. Jeżeli wypracuję satysfakcjonujący poziom, zrobiłem swoje, a cokolwiek nadto? Mogę, ale nie muszę.

Co do wpływu pasji na życie zawodowe, postrzegam je jako jedno z najlepszych narzędzi dla wydłużenia tego życia. To trochę jak ze zderzeniem profilaktyki i leczenia. Poranny trening, czas z książką czy padem od PlayStation w dłoni albo składanie zestawu LEGO to rzeczy, które w moim przypadku odsuwają widmo zawodowego zawału serca, zwanego też wypaleniem. Wierzę, że okienka na takie aktywności powinny być zarezerwowane  w codziennym planie dnia równie sztywno i nienaruszalnie jak te na udział w rozprawach.

Zakup LEGO jest więc krokiem w najlepszym interesie naszych klientów oraz mojego zdrowia. I tej wersji będę się trzymał.

W jaki sposób stawia Pan sobie wyzwania i dąży do doskonalenia się jako radca prawny?

Akurat to robi za mnie głównie codzienność. Dzięki rozkręceniu kancelarii w jej działalności otrzymuję wiele wyzwań i okazji do doskonalenia.

Jeżeli chodzi o aspekty działania inne niż surowa prawnicza merytoryka, intencjonalnie przeznaczam czas na wyjście z kołowrotka codzienności i zadawanie sobie bardzo istotnych pytań przykrytych stertą  spraw bieżących.

Jak chcę zarabiać? Co jest dla mnie istotne? Z czego powinienem zrezygnować? Co mogę poprawić w sposobie działania? I wiele, wiele innych.

Świetnie sprawdza się w tym kontekście koncepcja czterodniowego tygodnia pracy.

Na zakończenie, czy mógłby Pan nam uchylić rąbka tajemnicy i podzielić się, jakie plany ma Pan na przyszłość? Czy istnieją nowe obszary lub cele, które zamierza Pan zająć w ramach swojej praktyki?

To samo, tylko lepiej 🙂

Nową rzeczą, którą wdrażam, są kursy online. Działam jako szkoleniowiec. Zacząłem tworzyć bazę materiałów, które będzie można zakupić w Internecie. Dostęp do nich będzie bardziej przystępny, a ja zyskam możliwość ograniczenia wyjazdów z pilotem do prezentacji w dłoni i pasywnego generowania przychodu. Zbierałem się do tego przez zdecydowanie zbyt długi czas. Wykorzystam Was trochę, żeby zmusić się do zamknięcia tego tematu. W końcu jak poszło już do druku nie wypada tego nie dowieźć.

Łukasz Mróz, absolwent studiów prawniczych na Wydziale Prawa Uniwersytetu w Białymstoku. W ramach kancelarii Mróz Radcowie Prawni, jako radca prawny specjalizuje się w prawie budowlanym, a swoje działania opiera na „reverse engineering”. Aktywnie udziela się w mediach społecznościowych – na portalach Facebook, LinkedIn, Instagram i TikTok, prowadzi również bloga prawniczego Prawnik na budowie.

Prawieoprawie