Na pewno można nam pozazdrościć bezpłatnego systemu edukacji, natomiast na polskich uczelniach zdecydowanie brakuje większego nastawienia na krytyczne myślenie

„Bardziej niż w doświadczenie, wierzę w przygotowanie. Staram się być zawsze świetnie przygotowany zarówno do zajęć, jak i do rozprawy, a to powoduje, że stresu zwykle nie ma” – rozmowa z radcą prawnym Tomaszem Tomczakiem, adiunktem w Katedrze Prawa Gospodarczego i Finansowego w Instytucie Nauk Prawnych Uniwersytetu Opolskiego.

Decyzja o zostaniu prawnikiem pojawiła się nagle, czy może od zawsze wiedział Pan, że jest to ścieżka kariery, którą będzie Pan podążał?

Ani jedno, ani drugie. Na szczęście nie miałem rodziców, którzy od dziecka naciskali, abym był lekarzem albo prawnikiem. Miałem bardzo przyjemne lata młodości z ogromem różnych przygód oraz cudownymi ludźmi dookoła. W gimnazjum nigdy nie miałem czerwonego paska, a w podstawówce chyba tylko w trzeciej klasie. Dopiero w liceum wziąłem się porządnie za naukę i skończyłem II Liceum Ogólnokształcące w Głogowie jako uczeń z jedną z najwyższych średnich. Wtedy też zacząłem się zastanawiać nad swoją przyszłością i stwierdziłem, że zawód prawnika jest tym, który chciałbym wykonywać. Na pewno wpływ na ten wybór miał nauczyciel historii (Pan Rogowski), który z taką pasją prowadził lekcje, że bardzo zainteresował mnie przedmiotem. To sprawiło, że zastanawiając się nad ścieżką kariery, szukałem takiej, gdzie będzie brana pod uwagę matura z historii. To ukazuje jak ogromny wpływ na nasze życie mają nauczyciele i staram się o tym zawsze pamiętać, pracując na WPiA Uniwersytetu Opolskiego.

W ramach ciekawostki mogę tylko powiedzieć, że gdy pierwszy raz aplikowałem na studia prawnicze, to nie przeszedłem pozytywnie procesu rekrutacyjnego. Z całkiem niezłymi wynikami studiowałem przez rok na Politechnice Wrocławskiej, w międzyczasie poprawiłem maturę z WOSu i udało mi się w końcu dostać na wymarzone studia prawnicze na Uniwersytecie Wrocławskim. Jest to o tyle interesujące, że pomimo początkowych przeszkód, ukończyłem je jako student z najwyższą średnią ocen. Uzyskaniu takiego rezultatu nie przeszkodził fakt, że na piątym roku studiowałem zarówno w Polsce, jak i w Holandii (studia LL.M.), więc w semestrze zimowym miałem dwie sesje egzaminacyjne na dwóch różnych Uniwersytetach. Warto więc walczyć o swoje marzenia i nie poddawać się nawet gdy pojawiają się przeciwności.

A wybór specjalizacji? Doradza Pan w wielu dziedzinach prawa, wszystkie są silnie związane z biznesem – kiedy rozwinęło się w Panu zainteresowanie sferą gospodarczą?

Zawsze lubiłem nowe wyzwania. Prawo handlowe, obok prawa podatkowego, wydawało mi się najtrudniejsze. Wybrałem to pierwsze, gdyż opierało się na prawie cywilnym, z którego miałem bardzo dobre oceny i świetnie się w nim czułem. Wybierając specjalizację, kierowałem się dwoma założeniami. Po pierwsze, wydawało mi się, że im trudniejszą specjalizację wybiorę, tym więcej się nauczę, pisząc pracę magisterską. Po drugie, im trudniejsze zagadnienia, tym mniejsza będzie konkurencja na rynku pracy. Cała reszta przyszła naturalnie i w prawie prywatnym gospodarczym uwielbiam rozważania nad skomplikowanymi i złożonymi problemami.

Rynki są w fazie dynamicznego rozwoju, często mówi się nawet o finansyzacji gospodarki. Pojawiają się nowe instrumenty finansowe, takie jak kryptoaktywa – jakich regulacji prawnych możemy się spodziewać w tym zakresie w najbliższym czasie?

Kryptoaktywa to coś więcej niż instrumenty finansowe (tylko część z nich możemy tak zakwalifikować). Opierają się na Internecie i dlatego tak trudno jest je zamknąć w jakieś spójne legislacyjne ramy i dokładnie określić ich funkcje. Każde kryptoaktywo wymaga odrębnej analizy i zastanowienia się, jakie regulacje mogą znaleźć do niego zastosowanie.

Niedawno w Unii Europejskiej wiele dokonano w zakresie uregulowania kryptoaktywów. Mamy kompleksowe Rozporządzenia MiCA, które wejdzie w życie, nieco upraszczając, w przyszłym roku oraz obowiązujący już testowy DLT Pilot Regime (nie wspominając już o wcześniej przyjętych przepisach dotyczących AML). Powstaje pytanie, czy inne kraje, podobnie jak było w przypadku RODO, przyjmą analogiczne do europejskich regulacje, czy może będą starały się wymyślić „własną drogę”. Nie można też całkowicie wykluczyć sytuacji, w której kryptoaktywa, zwłaszcza stablecoiny, zostaną zakazane. Wpływają one na możliwość prowadzenia polityki monetarnej przez państwa, a reżimy nie lubią, gdy zabiera albo ogranicza się ich władzę. Choć w mojej opinii „rewolucja kryptoaktywowa” jest nie do zatrzymania i taki zakaz mógłby zadziałać tylko w przypadku globalnie podjętych działań.

Studiował Pan na wielu zagranicznych uczelniach, poznał Pan różne systemy edukacji, które na pewno różnią się od tego, który oferują polskie uczelnie. Czy któryś z nich wywarł na Panu szczególne wrażenie? Czego brakuje rodzimym uniwersytetom, a czego mogą nam pozazdrościć w innych krajach?

Na pewno można nam pozazdrościć bezpłatnego systemu edukacji. Mamy darmowy dostęp do ogromnych zasobów wiedzy i od nas zależy, jak ją wykorzystamy. Nawet najlepszy dydaktyk nie nauczy nas wiele, jeżeli sami nie poświęcimy czasu na zgłębianie różnego rodzaju opracowań. Na polskich uczelniach można też spotkać profesorów, którzy wcale nie odbiegają naukowo i dydaktycznie od zachodnich, bardzo wysokich standardów.

Natomiast zdecydowanie brakuje nam większego nastawienia na krytyczne myślenie. Na WPAiE Uniwersytetu Wrocławskiego, z bardzo drobnymi wyjątkami, egzaminy miały formę „pamięciówek”. W większości były to testy „abcd”, ewentualnie przedterminy przybierały postać odpowiedzi ustnej.

Zupełnie inaczej było w Holandii czy Kanadzie. Za granicą nie miałem ani jednego egzaminu w formie testu czy odpowiedzi ustnej. Świetny w tym zakresie był Uniwersytet Radboud w Holandii, gdzie wszystkie zaliczenia miały postać kazusową. Każdy egzamin trwał trzy godziny i można było swobodnie korzystać z tzw. handbook, w którym znajdowały się przepisy i orzeczenia. Nie było wymagane od studenta uczenie się przepisów na pamięć. Mam wrażenie, że półroczne studia w Holandii w ramach programu Erasmus więcej mnie nauczyły w odniesieniu do sztuki krytycznego myślenia niż 3-letnie studia na Uniwersytecie Wrocławskim. Co ciekawe, był to okres podczas którego moja średnia ocen nieco spadła (zjawisko odwrotne niż u moich znajomych). Trafiłem na uczelnię, która traktowała edukację bardzo poważnie i mimo mniejszej ilości imprez w czasie Erasmusa, niezmiernie się z tego cieszę.

Uniwersytet w Kanadzie również stawia na krytyczne myślenie, ale w inny sposób. Tam dominowały prace pisemne oraz dyskusja w trakcie zajęć. Pomysł był znakomity, ale jeżeli chodzi o dyskusję, to jest ona tylko tak dobra, jak jej uczestnicy. Nie zawsze natomiast udawało się, w mojej opinii, osiągnąć jej odpowiedni poziom, co wpływało oczywiście na jakość zajęć.

Pozytywne jest też to, że podczas studiów i moich pobytów za granicą poznawałem studentów/naukowców z uczelni stojących dużo wyżej w rankingach niż polskie uniwersytety (m.in. z Harwardu, Oxfordu czy Cambridge). Wcale nie czułem się od nich intelektualnie gorszy i byłem w stanie prowadzić z nimi merytoryczne dyskusje, uzyskiwać równie dobre, a nawet czasem lepsze oceny, czy publikować w równie prestiżowych czasopismach (np. Capital Markets Law Journal wydawane przez Oxford Academics). Mimo nie tak efektywnego systemu edukacji trzeba pamiętać, że dostęp do wiedzy mamy, więc ciężką pracą i poświęconym czasem jesteśmy w stanie niekorzystne różnice nadrobić.

Pobyt na zagranicznej uczelni to nie tylko zdobywanie umiejętności twardych, ale również poznawanie nowych kultur, smakowanie zupełnie innego trybu życia, obcowanie z odmiennym schematem pracy. Który kraj zaskoczył Pana najbardziej, a w którym czuł się Pan najbardziej jak w domu? Czy znajomość obcych obyczajów, również tych biznesowych, przydaje się Panu w pracy?

Każdemu polecam pobyt na dobrej zagranicznej uczelni. Im uczelnia bardziej międzynarodowa tym lepiej. Ja miałem szczęście studiować w dwóch krajach, które są bardzo otwarte na wielokulturowość (Holandia i Kanada), dzięki czemu miałem przyjemność obcować z ludźmi z całego świata. Takie międzynarodowe doświadczenia uczą przede wszystkim relatywizmu, który ma ogromny wpływ na krytyczne myślenie. To co nam się wydaje oczywiste, w innych krajach okazuje się wcale takie nie być. Nie zapomnę rozmowy z jedną z dziewczyn, która powiedziała mi, że ma piątkę rodzeństwa, na co ja odparłem: „To dużo!”. Ona odpowiedziała: „Ale to tylko od jednej mamy!”. Okazało się, że pochodziła z rodziny poligamicznej – miała pięć „mam” i ponad dwudziestkę rodzeństwa.

Natomiast negatywnie zaskoczył mnie kanadyjski „kapitalizm”. Studia w Kanadzie były niesamowicie drogie (ich koszt został pokryty ze stypendium Edwarda Barry Mcdougalla, które otrzymałem). Pamiętam, że udałem się do dziekanatu, aby uzyskać zaświadczenie potwierdzające fakt studiowania i okazało się, że musiałem za nie zapłacić 10 dolarów. Nie potrafiłem tego pojąć, że w Polsce takie zaświadczenie można otrzymać za darmo, a w Kanadzie, mimo ogromnej kwoty jaką trzeba wydać na studiowanie, jest ono odpłatne.

Tego typu doświadczeń było oczywiście znacznie więcej, ale doskonale uczą one człowieka, że prawie wszystko jest względne. Ma to ogromne znaczenie w pracy prawnika, gdyż pozwala znaleźć argumenty dla każdej tezy, którą się stawia (oczywiście niekoniecznie zawsze takie, które przekonają sąd).

Myślę, że w żadnym z krajów nie czułem się tak dobrze, jak w domu. W każdym z nich spędziłem cudowny czas i poznałem wspaniałych ludzi, ale pod koniec wyjazdu zawsze chciałem wracać do rodziny i przyjaciół. Zwłaszcza, że znajomi, których poznałem za granicą zwykle też wracali do swoich krajów. W mojej opinii od samego miejsca ważniejsi są ludzie.

Mówi się, że najlepszym sposobem na naukę języka jest wyjechanie do kraju, w którym mówi się tym językiem. Czy – na swoim przykładzie – zgadza się Pan z tym stwierdzeniem? Znajomością jakich języków może się Pan pochwalić i jak przydają się one w zawodzie prawnika?

W pełni. Pierwszy miesiąc studiów w Holandii nauczył mnie lepiej języka angielskiego niż 10 lat lekcji w szkole i na prywatnych kursach. Pod tym względem program Erasmus jest genialny, bo rozmowa z native speakerami na początku często nie należy do łatwych. Natomiast na Erasmusie poznaje się osoby z innych krajów, które podobnie jak ty boją się mówić w obcym języku i go w mniejszym lub większym stopniu „kaleczą”. Obcowanie z takimi osobami uczy odwagi posługiwania się językiem i jest to znakomity krok pośredni.

Obecnie biegle posługuje się językiem angielskim, który jest językiem biznesu i nauki, dlatego niezmiernie przydaje się, zarówno w mojej pracy na uczelni, jak i w zawodzie.

Natomiast ciągle uczę się języka francuskiego. W zawodzie radcy prawnego mi się on póki co nie przydaje (nie mamy w kancelarii francuskojęzycznych klientów). Nieco używam go w pracy naukowej, gdy prowadzę badania komparatystyczne. Jednak obecnie nauka tego języka jest dla mnie bardziej hobby, niż krokiem w dalszym rozwoju zawodowym.

Jako wykładowca na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Opolskiego prowadzi Pan między innymi zajęcia z negocjacji w prawie, na których przybliża Pan przydatne prawniczkom  i prawnikom umiejętności. O jakich kompetencjach wspomina Pan najczęściej?

Na tym przedmiocie uczę głównie kompetencji miękkich. Przede wszystkim staram się ukazywać, jakie sztuczki wykorzystuje się w negocjacjach, jakie są ich zalety i wady, oraz jak się z nimi walczy. Aby dowiedzieć się więcej, serdecznie zapraszam Czytelników na studia na moim wspaniałym Wydziale, które – inaczej niż w Kanadzie, są darmowe.

Na której sali czuje się Pan lepiej – sądowej czy wykładowej? Gdzie towarzyszy Panu większy stres i jak sobie Pan z nim radzi? A może doświadczenie sprawia, że w obu tych miejscach czuje się Pan zupełnie komfortowo?

Bardziej niż w doświadczenie, wierzę w przygotowanie. Staram się być zawsze świetnie przygotowany zarówno do zajęć, jak i do rozprawy, a to powoduje, że stresu zwykle nie ma.

Choć oczywiście doświadczenie też ma znaczenie, zwłaszcza na początku. Wystąpienia publiczne to jedne z najbardziej stresujących chwil. Nie zapomnę kiedy na początku studiów doktoranckich musiałem prowadzić ćwiczenia dla studentów, którzy byli tylko dwa lata młodsi ode mnie. Zostałem od razu rzucony na głęboką wodę i zasnąć przed takimi zajęciami nie było łatwo. Jednak z każdymi kolejnym tygodniem semestru akademickiego i każdą kolejną rozprawą, stres związany z samym faktem wystąpienia publicznego ustępował. Dlatego też do prowadzonych przeze mnie zajęć na Uniwersytecie staram się zwykle wprowadzać krótki element wystąpień publicznych. Zdaję sobie sprawę, że dla wielu tylko praktyka może sprawić, iż przestaną się stresować, a w pracy prawnika jest to bardzo istotna umiejętność.

Brał Pan udział w licznych konferencjach, zarówno polskich, jak i międzynarodowych. Czy organizacja takich przedsięwzięć to dla Pana wyzwanie? Jakie Pana zdaniem są najważniejsze filary udanej konferencji, o czym koniecznie trzeba pamiętać biorąc udział w takim wydarzeniu z perspektywy prelegenta i uczestnika?

Wydaje mi się, że każde przedsięwzięcie, podczas którego trzeba skoordynować prace i wysiłki wielu osób, jest dużym wyzwaniem. Dobry zespół współorganizatorów oraz świetni prelegenci to 90% sukcesu konferencji. Mamy na Wydziale bardzo dobrze prosperujące Koło Rynków Finansowych, które przyciąga ambitnych i zaangażowanych młodych adeptów prawa. Dzięki temu przy organizacji wydarzeń naukowych miałem do pomocy osoby, bez których na pewno nie udały by się one tak dobrze. Poza tym, trzeba też być przygotowanym na to, że w czasie organizacji konferencji naprawdę wszystko może się wydarzyć i umiejętność szybkiego oraz sprawnego reagowania na pojawiające się problemy jest kluczowa.

Natomiast to co mnie zaskoczyło, to fakt, że polskie i zagraniczne wydarzenia naukowe aż tak bardzo nie różnią się od siebie. Zawsze mamy tylko kilku, maksymalnie kilkunastu ekspertów, którzy są w stanie merytorycznie wypowiadać się w temacie danego wystąpienia i uczestniczyć w ciekawej dyskusji.

Zarówno dla prelegenta i uczestnika mam jedną radę: dobre przygotowanie. Ciekawe wystąpienie ogniskuje żywą dyskusję, a znajomość tematu pozwala w niej uczestniczyć i tym samym „popychać” naszą wiedzę do przodu.

W natłoku obowiązków życia zawodowego nie można zapominać o sobie. Jak dba Pan o work-life balance? Preferuje Pan aktywny wypoczynek, czy może woli Pan relaksować się w spokoju?

Będąc zatrudnionym jednocześnie na uczelni i w kancelarii, bardzo trudno jest zachować wspomniane work-life balance. Mam tendencję do tego, że dużo (chyba nieco za dużo) pracuję. Wspomniane przepracowywanie się nie jest jednak aż tak męczące, bo mam to niesamowite szczęście, że zajmuję się tematami, które zwykle mnie bardzo interesują. Często z przyjemnością pochłaniam kolejne artykuły naukowe czy pisma procesowe dotyczące fascynujących mnie tematów. Natomiast gdy mózg przestaje już działać od nadmiaru prawniczej wiedzy, to preferuję aktywny wypoczynek. Zauważyłem, że często lepsze efekty osiągam, gdy po 8 godzinach w pracy pójdę na siłownię, a następnie przepracuję kolejne 2 godziny, niż gdy podczas wysiłku umysłowego brakuje przerwy. Na siłowni uwielbiam treningi, które są tak intensywne i męczące, że nie pozwalają mi na myślenie o sprawach zawodowych. Poza siłownią, uwielbiam z moją ukochaną chodzić na koncerty, zarówno te kameralne, jak i te większe. Gdy wypoczynek przybiera bardziej statyczną formę, to lubię czytać książki science-fiction, oglądać serial „Przyjaciele” albo dobre filmy.

Co poradziłby Pan młodym prawniczkom i prawnikom, którzy dopiero rozpoczynają swoją karierę zawodową? Czy warto spieszyć się do pracy w kancelarii? A może lepiej zdobyć doświadczenie, którego mogą dostarczyć tylko wyjazdy za granicę?

Nie ma łatwej odpowiedzi na to pytanie. Wszystko zależy od ludzi. Moją radą jest, aby próbować otaczać się odpowiednimi osobami i starać się czerpać od nich jak najwięcej. Jeżeli studenci mają szczęście uczyć się od dobrych wykładowców/nauczycieli, to na pewno czas poświęcony uczelni nie będzie czasem straconym. Uniwersytet Opolski ma tę przewagę nad Uniwersytetem Wrocławskim, że grupy zajęciowe są mniejsze. To sprawia, że mamy więcej czasu na indywidualną pracę ze studentami, a także lepszy kontakt z nimi.

Świetnych mentorów można jednak również spotkać w kancelariach. Problem polega na tym, że nie zawsze mają oni czas dla praktykantów (nie są to „bilowalne” godziny). Co więcej, rola praktykanta często sprowadza się do usług ksero, skanera czy poczty. Bycie sekretarką na pewno nie nauczy sztuki krytycznego analizowania przepisów, która to umiejętność powinna być widziana jako kluczowa dla rozwoju młodego prawniczego umysłu.

Jeżeli chodzi o moje doświadczenie, to w czasie studiów bardzo mało praktykowałem. Przede wszystkim skupiałem się na nauce. Nie wpłynęło to negatywnie na moją karierę zawodową i nie tylko nie miałem problemu ze znalezieniem pracy w dobrych kancelariach, ale również bez problemu sobie w nich radziłem. Jedynym negatywnym doświadczeniem była sytuacja, gdy po powrocie z Kanady, w jednej z największych kancelarii w Polsce, na rozmowie kwalifikacyjnej powiedziano mi, że na senior associate się nie nadaje, bo nie mam doświadczenia w „warszawskiej” kancelarii, a na associate mam za dobre CV. I ostatecznie pracy nie dostałem. Niestety jest to rodzaj korporacyjnej mentalności, z którą ciągle można się spotkać na rynku. Trzeba jednak pamiętać, że póki co to nie logo czy marka piszą pisma, a człowiek. Rynek pokazuje, że butikowe kancelarie mają często świetnych i wyspecjalizowanych prawników, którzy potrafią sobie radzić z warszawskimi prawniczymi kolosami.

Na pewno też warto wyjechać za granicę na dobry uniwersytet. Zdobyte nowe spojrzenie na świat oraz kompetencje językowe są bezcennym aktywem, którego żadne praktyki czy nauka na uczelni nie zastąpią.

Podsumowując, przy rozwoju zawodowym zawsze warto pamiętać o otaczaniu się właściwymi ludźmi i o budowaniu własnego CV. Mam to niesamowite szczęście, że mam kochaną rodzinę, cudowną narzeczoną, świetnych przyjaciół oraz fantastycznych współpracowników (zarówno na uczelni, jak i w kancelarii). Bez tych osób sukcesów byłoby mniej, nie cieszyłyby one tak mocno, a z licznymi przeszkodami trudniej byłoby sobie poradzić.


Radca prawny Tomasz Tomczak, absolwent studiów doktoranckich na wydziale Prawa, Administracji i Ekonomii Uniwersytetu Wrocławskiego. Jego rozprawa doktorska pt. Zabezpieczenia akcesoryjne w kredytowaniu konsorcjalnym – problem separacji podmiotowej, została wyróżniona przez  Radę Dyscyplin Naukowych Nauki Prawne oraz Ekonomia i Finanse na WPAiE Uniwersytetu Wrocławskiego. Obecnie związany z Uniwersytetem Opolskim, gdzie pełni funkcję adiunkta w Katedrze Prawa Gospodarczego i Finansowego w Instytucie Nauk Prawnych. Specjalizuje się przede wszystkim w prawie zabezpieczenia wierzytelności, spółek kapitałowych oraz zagadnieniach związanych z kryptoaktywami. Laureat stypendium Edwarda Barry McDougalla, Campus France, stażu naukowego w UNIDROIT w Rzymie, absolwent studiów na zagranicznych uczelniach.

Prawieoprawie