W naszym zawodzie konieczne jest zbudowanie marki osobistej pomocnego profesjonalisty
„Kiedy zadajemy sobie pytanie, skąd będziemy brali klientów, to tak naprawdę zadajemy sobie pytanie o naszą strategią marketingową oraz budowania marki osobistej” – mówi w wywiadzie adw. Arkadiusz Steć, właściciel Kancelarii Steć. Adwokaci.
Dziękujemy za przyjęcie zaproszenia do rozmowy, choć zapewne miał Pan ostatnio niewiele czasu z powodu wydania Ebooka „Mikrokancelaria. Jak otworzyć rentowną kancelarię prawną”. Serdecznie gratulujemy. Dlatego chcielibyśmy zapytać o początki – kiedy pojawiła się myśl o studiowaniu prawa, która doprowadziła do miejsca, w którym jest Pan teraz?
To ja dziękuję za zaproszenie. Faktycznie, ostatnio bardzo dużo działo się w związku z pracą zawodową oraz wydaniem ebooka. Jest to pierwsza publikacja, która została wydana w ten sposób. Tak jak przed premierą „Mikrokancelarii…” bardzo się denerwowałem, tak teraz jestem bardzo szczęśliwy, że udało się doprowadzić projekt do końca. Dostałem bardzo dużo pozytywnego feedbacku od czytelników, dzięki czemu wiem, że warto było poświęcić ten czas na pracę nad książką.
Wracając do pytania, myśl o studiowaniu prawa pojawiła się dosyć szybko. Wybierając liceum pod kątem profilu humanistycznego wiedziałem, że prawdopodobnie będę chciał zdawać albo na prawo, albo na dziennikarstwo. Prawo mnie interesowało dlatego, że nie znałem zawodu adwokata, nikt u mnie w rodzinie nie wykonywał tej profesji. Byłem bardzo ciekawy tego fachu. No i – trzeba też przyznać to szczerze – byłem dosyć słaby z przedmiotów ścisłych.
Jeśli nie prawo to co? Jakie perspektywy otworzyła przed Panem działalność w sekcji marketingu ELSA?
Od małego byłem zafascynowany pracą dziennikarzy sportowych – jako nastolatek chciałem nawet zdawać na dziennikarstwo. Jednak, kiedy doszło do wyboru kierunku, to zadecydował rozsądek – dowiedziałem się, że wielu dziennikarzy jest po prawie. Uznałem, że łatwiej będzie mi jako prawnikowi zostać dziennikarzem sportowym, niż w drugą stronę.
Działalność w ELSA pokazała mi przede wszystkim, jak ważna jest praca w zespole, jak dobrze pracuje się razem z przyjaciółmi oraz że prawo to nie tylko przepisy i orzeczenia, ale także ludzie. To najlepsze doświadczenie z czasów studenckich, jakie mogło mnie spotkać.
Po latach pracy w międzynarodowej korporacji oraz renomowanych kancelariach prawnych zdecydował się Pan finalnie na własny biznes. Skąd pomysł na mikrokancelarię? Jaki był główny impuls do zmiany?
Nie będę oryginalny. Bardzo chciałem pracować na swoje nazwisko oraz samemu decydować o kierunku mojego rozwoju. To chyba właśnie doświadczenie z czasów studenckich, a konkretnie działalności w ELSA, wytworzyło we mnie silne poczucie samodecydowania o sobie i swoim czasie. Jednocześnie, nie podobało mi się to, że zwłaszcza w dużych miastach małe, jednoosobowe kancelarie przez wielu były postrzegane dosyć negatywnie, jako pewnego rodzaju porażka. Stąd pomysł na #Mikrokancelarię czyli kancelarię, która jest mała, ale pozostaje taka intencjonalnie oraz tworzy z tego atutu przewagę konkurencyjną.
Jak wyglądał proces przygotowań do założenia własnej kancelarii? Spędził Pan wiele godzin na analizowaniu, czytaniu i wytyczaniu strategii, czy może działał Pan bardziej intuicyjnie i impulsywnie?
Należę do grona preppersów. Nie potrafię zliczyć godzin, które poświęciłem na czytanie blogów, artykułów, książek czy słuchaniu podcastów o prowadzeniu własnego, niedużego biznesu usługowego. Specjalnie mówię o biznesie usługowym, ponieważ w 2018 roku, nie było praktycznie żadnych publikacji dedykowanych prawnikom. Poniekąd stąd też pomysł na to, żeby w ogóle opublikować „Mikrokancelarię…” – chciałbym, aby młodsi nie mieli tego problemu. Mając za sobą całą tę lekturę, przygotowałem sobie szczegółowy plan przygotowań do otwarcia własnej kancelarii oraz plan rozwoju już po „przejściu na swoje”. Dalej zresztą stosuję ten sam schemat, czyli raz na 5 lat przygotowuję plan rozwoju kancelarii na kolejne 5 lat. Okres ten wybrałem intencjonalnie, ponieważ jest to na tyle dużo, że można popuścić wodze fantazji, a jednocześnie na tyle konkretna data, że ten okres nie wydaje się abstrakcyjny (a z każdym ukończonym rokiem wydaje się coraz krótszy).
Jakie były Pana największe obawy przed założeniem kancelarii? Brak klientów czy może coś zupełnie innego?
Każda osoba, która chce założyć swoją kancelarię, zadaje sobie jedno podstawowe pytanie: „skąd będę miał klientów?”. Właściwie, jest to pytanie, które pojawia się nie tylko przed założeniem kancelarii, ale również w trakcie jej prowadzenia. Cały czas chcemy więcej i więcej – taka nasza natura. Sytuacja była na tyle utrudniona, że chciałem utworzyć Mikrokancelarię w Warszawie – czyli w mieście, z którego nie pochodzę, w którym nie studiowałem, a do którego przeprowadziłem się ledwie 5 lat przed rozpoczęciem swojej działalności na swoim. Nie miałem więc absolutnie żadnych znajomości, nie miałem również w żaden sposób możliwości, aby pozyskać klientów już na pierwszy dzień mojej działalności. W poprzedniej kancelarii zajmowałem się przede wszystkim prawem korporacyjnym oraz obsługą prawną emisji obligacji przez deweloperów. Powiedzmy to sobie szczerze, nie jest to zakres usług, który można zaoferować jako jednoosobowa kancelaria – musiałem więc wymyślić całą strategię totalnie od zera.
Kiedy zadajemy sobie pytanie, skąd będziemy brali klientów, to tak naprawdę zadajemy sobie pytanie o naszą strategią marketingową oraz budowania marki osobistej. W naszym zawodzie nie tylko ładna strona internetowa czy dobrze zrobiona sesja zdjęciowa jest wystarczająca do tego, aby pozyskać pierwszych klientów oraz utrzymać się na rynku. Konieczne jest zbudowanie marki osobistej pomocnego profesjonalisty, który to wizerunek będzie procentował w przyszłości coraz bardziej.
Powiedzieliśmy o obawach, a jakie było Pana największe pozytywne zaskoczenie w tym projekcie?
Byłem zaskoczony liczbą poleceń, które otrzymałem od innych osób. Kiedy przeprowadziłem kampanię informującą o tym, że „ruszam na swoje”, codziennie publikując informację o tym, że moje życie się odmieni, to praktycznie od pierwszych miesięcy czułem duże wsparcie wszystkich znajomych. Dostawałem wiadomości i telefony, że polecili mnie temu czy innemu znajomemu. Byłem też polecany przez osoby, których nie widziałem od dawna – począwszy od tego, abym wykonał fotokopię akt, czy zastępował na rozprawie znajomych spoza Warszawy. Warto więc dzielić się informacjami o sobie w social mediach i wykorzystywać je nie tylko po to, aby zaprezentować informację o najnowszym wpisie na blogu, ale także po prostu opowiedzieć, co tam u nas słychać (nie mylić z – co tam jedliście na obiad – takie posty niewiele pomogą).
Specjalizuje się Pan w sprawach procesowych. Czy to one są źródłem zawodowej pasji, emocji?
Tak, od początku – kiedy myślałem o sobie jako o prawniku – wyobrażałem sobie siebie na sali sądowej. Doradztwo biznesowe czy korporacyjne jest fajne, ale – dla mnie – celem zawsze jest sala sądowa. Szczególnie w sprawach karnych. To tam czuję się najlepiej. Wiem, że mam realny wpływ na wynik sprawy.
W budowaniu marki wykorzystuje Pan możliwości, które dają media społecznościowe. Ciekawi nas pomysł na Newsletter – Procesowy Cynk. Czy zauważył Pan, by dzięki niemu wzrosła rozpoznawalność Pana kancelarii na rynku?
Właściwie to od newslettera wszystko się zaczęło. Chciałem gdzieś dzielić się moimi rozterkami oraz przemyśleniami jako właściciel kancelarii. Właściwie wcześniej robiłem to już trochę na Linkedin w formie postów. A potem Linkedin zaproponował dłuższe formy w postaci newslettera. To w Procesowym Cynku lądują wszystkie moje spostrzeżenia dotyczące zakładania i rozwijania kancelarii. Zawsze w poniedziałek o 9:00 przesyłam nowe przemyślenia, czasami też odbiegając stricte od tematyki biznesowej, a pisząc nieco bardziej o etyce pracy, relacjach z klientami. Od czasu do czasu odkrywam przed czytelnikami (a jest już ich ponad 1700, co jak na newsletter dedykowany tylko i wyłącznie prawnikom wydaje się niemało) swoją nieco bardziej filozoficzną stronę.
Czy moja kancelaria jest bardziej rozpoznawana na rynku? Odpowiem anegdotą. Jakiś czas temu szedłem razem z żoną przejściem podziemnym pod Rondem Daszyńskiej w Warszawie. Nagle, ni stąd, ni zowąd słyszę wołanie z oddali: „Panie Mecenasie, Panie Mecenasie!”. Rozglądam się i widzę, że ktoś do mnie podchodzi. „Śledzę Pana newsletter, trzymam kciuki za rozwój kancelarii!” słyszę od rozmówcy, który chwilę później zniknął w tłumie.
Wspomnieliśmy już o najnowszym ebooku Pana autorstwa. Skąd pomysł na niego i jaki cel przyświecał Panu podczas jego tworzenia?
O celu mówiłem – chciałem ułatwić start młodszym koleżankom i kolegom. Dać gotowy manual, jak przygotować się do otwarcia własnej kancelarii, na co zwrócić szczególną uwagę oraz jak sprawić, aby kancelaria była rentowna – najlepiej od pierwszego miesiąca. Z informacji, które dostałem od czytelników – myślę, że się udało.
Kancelarię prowadzi Pan wspólnie z żoną, która też jest prawniczką. Czy udaje się Państwu oddzielić życie prywatne od zawodowego i znaleźć w tym upragniony work life balance?
Bez problem, każde z nas ma swój gabinet – wystarczy zamknąć drzwi ;). A tak na poważnie – żona zajmuje się sprawami rodzinnymi, których ja praktycznie nie tykam (chyba, że pojawia się element karny, co wcale nie jest takie rzadkie). Często więc, nawet jeżeli ma jakiś problem prawny – nie potrafię jej pomóc. Jednocześnie, możliwość szybkiego przegadania sprawy czy rozterki jest dużym ułatwieniem dla każdego z nas – wszyscy wiemy, że czasem werbalizując swoje wątpliwości na głos, rozwiązanie przychodzi samo.
Choć temat pandemii nie jest już tak obecny w naszej codzienności, to jesteśmy ciekawi, jak wpłynęła ona na Pana pracę? Czy coś przewartościowała? A może jej skutki otworzyły zupełnie nowe możliwości?
Pandemia była prawdziwym crash-testem mojego podejścia do założenia kancelarii. Wystartowałem w marcu 2019 roku. We wrześniu 2019 roku po raz pierwszy osiągnąłem przychód wyższy niż w poprzedniej pracy, zaś w listopadzie zmieniłem biuro na droższe. Zima 2019/2020 roku to dalszy rozwój, pierwsze współprace z innymi prawnikami, którym zaczynałem zlecać pierwsze prace. Po czym przyszła pandemia i zamknięto sądy na 3 miesiące. Jestem prawnikiem procesowym, który w dodatku obsługuje głównie osoby fizyczne. Było to więc dla mnie bardzo ciężkie doświadczenie, ponieważ przez 3 miesiące zamknięcia sądów nie zanotowałem praktycznie żadnego przychodu. Ale zaczynając swoją działalność miałem zgromadzone oszczędności na ok. 8-9 miesięcy życia i dzięki tym pieniądzom mogłem sobie pozwolić na luksus przeczekania tego czasu bez stresu „z czego zapłacę ratę kredytową”. Więcej, m.in. o poduszce finansowej piszę w ebooku.
Jest Pan również członkiem Instytutu Legal Tech przy Naczelnej Radzie Adwokackiej, który skupia się na problematyce cyfryzacji wśród zawodów prawniczych. Czy to obecnie najważniejszy trend w tej branży?
Myślę, że tak. Pisałem też o tym w ramach newslettera oraz w ebooku. Cyfryzacja czy automatyzacja to przyszłość, przed którą nie uciekniemy. Jeżeli zamierzamy pracować dłużej w naszym zawodzie niż 5 lat, to lepiej śledzić nowinki na bieżąco, bo obudzimy się w momencie, w którym będzie ciężko nadrobić zaległości. Podam przykład. Ostatnio wprowadzałem nową procedurę obiegu dokumentów w kancelarii. Normlanie wyglądałoby to tak, że musiałbym poświęcić 2-3 godziny na sporządzenie dokumentu, w którym wszystko byłoby opowiedziane krok po kroku. Tymczasem, poprosiłem jeden z programów generujących tekst, aby przygotował taką procedurę za mnie. Potem tylko sczytałem ją, dostosowałem do naszych realiów, a wszystko zajęło mi 10-15 minut. Oszczędność czasu jest ogromna.
Jakie jeszcze zmiany poza cyfrowymi przewiduje Pan na rynku prawniczym?
Automatyzacja, automatyzacja i jeszcze raz automatyzacja. Jestem przekonany, że już niedługo pozew w sprawie o zapłatę będzie polegał na wpisaniu odpowiedniego promptu oraz zmiennych danych. Program sam przygotuje argumentację prawną oraz tezy dowodowe, dobierze aktualne orzecznictwo. Może to nie jest perspektywa roku czy dwóch, ale już teraz trzeba się na nią przygotować i zdać sobie sprawę z konsekwencji takich zmian.
Po pierwsze, to co będzie się naprawdę liczyło – to wartość, którą wnosimy – wiedza ekspercka, która będzie nadzorowała (sprawdzała) sztuczną inteligencję. Po drugie, wycena usług prawdopodobnie będzie z czasem opierała się o wartość, nie o przepracowany czas. W końcu to, że mogę coś przygotować szybciej – nie znaczy, że mam mniej zarobić. Po trzecie, nad sprawą nie będzie pracowało już 3 czy 5 prawników, od młodszych prawników do starszych, tylko oprogramowania, więc czeka nas duża redukcja etatów. W kancelariach, w szczególności liczba pracowników średniego szczebla będzie ograniczona do minimum.
Arkadiusz Steć – adwokat, właściciel Kancelarii Steć. Adwokaci. Specjalizuje się w sprawach procesowych. Autor Ebooka „Mikrokancelaria. Jak otworzyć rentowną kancelarię prawną”. Jest członkiem Instytutu LegalTech przy Naczelnej Radzie Adwokackiej.