Widzę zapotrzebowanie na specjalizacje nie tylko w gałęziach prawa, ale również w gałęziach biznesu
„Jak każdemu prawnikowi przedsiębiorstwa, picie porannej kawy z moimi wewnętrznymi klientami ułatwia mi zrozumienie, jakiej pomocy naprawdę ode mnie oczekują. Taki poziom wniknięcia w sposób myślenia klienta jest zwykle nieosiągalny dla zewnętrznego konsultanta, który przychodzi rozwiązać konkretne zagadnienie” – rozmowa z radcą prawnym Michałem Turlewiczem, prawnikiem wewnętrznym w Papaya Films.
Początki kariery zawodowej są dla każdego indywidualne. Dlaczego zdecydował się Pan zostać prawnikiem? W którym momencie podjął Pan tę kluczową decyzję?
Dorastając pochłaniałem dziesiątki książek fantasy. Wpadła mi wówczas do głowy wyczytana gdzieś teza, że w prawdziwym świecie najbliższe magii jest wykonywanie zawodu prawnika: przecież wypowiadane przez nas skomplikowane formułki zmieniają rzeczywistość i tylko od celnego zastrzeżenia do protokołu albo wniosku o uchylenie pytania zależy, czy odwrócimy bieg sprawy na naszą korzyść. Nie wspominając o prawie legalnego ubierania się w togę, której do szat rodem z Harry’ego Pottera brakuje naprawdę niewiele. Byłem również pewien, że to jedyny zawód, który mi da prawdziwą możliwość obrony siebie i innych przed ryzykami dzisiejszego świata.
Z takiej jasnej wizji przyszłości wybiły mnie wakacyjne praktyki filmowe. Odkryłem, czym zajmują się reżyserzy, operatorzy, montażyści, producenci filmowi i odegrałem krótki epizod na planie pełnometrażowej fabuły. Moja licealna klasa wkrótce stała się regularną ekipą zdjęciową, a blichtr wywiadów do lokalnych gazet i kablówki oraz pierwsze nagrody i wyróżnienia za moje krótkometrażowe fabuły, doprowadziły mnie z matury prosto na egzamin z reżyserii filmowej w Łodzi. Tygodniowe, łódzkie testy kreatywności pod okiem legend polskiego filmu skończyły się nawiązaniem pierwszych kontaktów w środowisku, ale i fiaskiem, a ja „pogodziłem się” z karierą prawniczą, obiecując sobie odstawić hobby na bok.
Dwa tygodnie po przyjeździe na Uniwersytet Jagielloński realizowałem dźwięk na planie etiudy krakowskiego filmowca. Kilka dni później zaproszono mnie do pomocy przy krótkim metrażu studenta z Katowic. Gdy w czerwcu zdawałem prawo konstytucyjne, miałem za sobą dziesięć takich mini-produkcji i setkę nazwisk młodych operatorów, reżyserów, scenografek i aktorek wbitych w książkę kontaktową. Te kontakty procentują do dziś, bo telefony od nich z prośbą o porady prawne stanowiły kamień węgielny mojej kancelarii i utwierdziły mnie w słuszności podjętych wyborów.
Kolejnym wyborem, przed którym staje prawnik po ukończeniu studiów, jest aplikacja. Co skłoniło Pana do wybrania aplikacji radcowskiej?
Zacząłem pracować jeszcze na studiach i na etapie dokonywania tego wyboru miałem już doświadczenie kilkuletniej pracy zarówno w kancelariach, jak i jako prawnik in-house. Wiedziałem, że jako niezależny adwokat, choćby zrzeszony w specjalistycznej kancelarii, będę jedynie „wołany” do poważniejszych przypadków, i to zwykle już przefiltrowanych przez prawników wewnętrznych. Tymczasem w przedsiębiorstwie towarzyszę działom biznesowym – w moim przypadku głównie producentom filmowym – w podejmowaniu codziennych decyzji i mam wpływ na kształt wewnętrznych procesów. Mogę z bliska przyglądać się pracy moich koleżanek i kolegów, na przykład na planie zdjęciowym, a następnie dopasować moją pomoc prawną tak, by naprawdę adresowała ich potrzeby, zamiast generować dodatkowe formalności. Ponadto, dzięki temu lepiej rozumiem klientów mojej kancelarii spoza Papaya Films, czyli filmowców zawierających umowy z innymi producentami i agentami. Tylko zawód radcy prawnego daje mi taką swobodę.
Proces wyboru specjalizacji nie dla każdego jest oczywisty. Jak wyglądało to u Pana? Dlaczego zdecydował się Pan pomagać przedsiębiorcom, twórcom i aktorom w obszarze prawa autorskiego, szczególnie dotyczącego zagadnień sztuk wizualnych i audialnych? Czy widzi Pan zapotrzebowanie na takich specjalistów na rynku?
Uniwersytet Jagielloński umożliwia dobór przedmiotów specjalizacyjnych według własnych preferencji i ma silną Katedrę Prawa Własności Intelektualnej. Układanie własnego grafiku zajęć pozwoliło mi też na kontynuowanie pracy na planie zdjęciowym, jeżdżenie z moimi etiudami na festiwale filmowe i dalsze poznawanie środowiska. Dobrze się w nim odnajdowałem i czułem, że związanie się z filmem na gruncie zawodowym byłoby fantastyczne. Natomiast otwierało przede mną wybór tragiczny: czeka mnie albo współdzielenie losu niedofinansowanych artystów (bo takich wówczas głównie znałem) i życie od projektu do projektu, albo zajmowanie się ciekawymi i intratnymi, ale niezwiązanymi z moją pasją gałęziami prawa, na przykład prawem pracy. Z rozsądku zdawałem zatem również takie przedmioty. Gdy otworzyła się posada w dziale prawnym Papaya Films, największym domu produkcyjnym w kraju, wzięcie udziału w rekrutacji było dla mnie zupełnie oczywiste. Podobnie oczywiste stało się wkrótce odbieranie telefonów od znajomych z filmu, którzy potrzebowali pomocy z prawem autorskim, a także wybór seminarium o prawie filmu i takiego tematu pracy magisterskiej.
Osobiście widzę zapotrzebowanie na specjalizacje nie tylko w gałęziach prawa, ale również w gałęziach biznesu. Będąc blisko osób przedsiębiorczych widzę, jak realnie prawnik przydaje się „biznesowi” – na przykład negocjacje związane z produkcją filmową nie wiążą się wyłącznie ze studiowaniem 13. tomu Systemu Prawa Prywatnego, ale wymagają również znajomości przepisów o danych osobowych i prawidłowego przeprowadzenia castingu, realiów umów najmu lokacji filmowych, postępowań w sprawie zajęcia pasa drogowego na potrzeby zdjęć w mieście, kodeksu spółek handlowych, by zasilić budżet spółki celowej pożyczką od członka zarządu i nie wpaść w sidła bezwzględnej nieważności, czy ustawy o świadczenia usług drogą elektroniczną, by pomóc z regulaminem witryny, przez którą można zamówić zdjęcia swoich produktów.
Lepsza świadomość określonej gałęzi biznesu pozwala lepiej zrozumieć kontekst otaczający „specjalistyczną” umowę i efektywniej chronić klienta. Gdy po drugiej stronie cyfrowego stołu są wybitni specjaliści czy specjalistki prawa autorskiego, którzy obsługują na co dzień zupełnie innych twórców, na przykład programistów albo muzyków, to możemy wspólnie przygotować lepszy dokument, ale to ja jako znawca mojego „poletka” wiem, gdzie mogę sobie pozwolić na ustępstwa w zakresie praw zależnych, jakie postanowienia o prawach osobistych są rynkowym standardem i za tydzień pojawią się w umowie reklamodawcy, więc nie możemy z nich zrezygnować, albo co w umowie zostać musi, choć nie przystaje do polskich realiów, bo zrealizuje typowe wymagania klienta z anglosaskiego regionu, który jeszcze nie przysłał swojego projektu umowy.
Czy kwestia wyboru specjalizacji jest według Pana dobrowolnym krokiem, czy może bardziej koniecznością w dzisiejszym świecie prawniczym?
Kontrowersyjnie: uważam, że nie każdy prawnik musi stawać się specjalistą, budować na tym gruncie swoją markę osobistą, za wszelką cenę zaspokajać wymogi rekruterów i wypatrywać przyszłego biurka w szklanym drapaczu chmur. Znacznie ważniejsze jest znalezienie takiego sposobu wykonywania zawodu, który zrealizuje również pozapłacowe motywatory, na przykład poczucie spełnienia, bycia potrzebnym i zwyczajnej chęci do dalszej pracy. Jestem pewien, że dużo radości potrafi dawać pomaganie klientom „z ulicy” – nie dlatego, że najwięcej płacą, tylko że naprawdę wpływamy na czyjeś życie, a nie tylko pomagamy zarobić mu więcej pieniędzy. Jestem daleki od osądzania, że to nietrafiony pomysł na swoją karierę.
Ba, znam podobny przykład z autopsji: moja Mama jako kolejny fakultet postanowiła ostatnio dodać do swojego CV studia prawnicze, właśnie z zamiarem świadczenia drobnej pomocy innym, gdy przejdzie na emeryturę.
Zdobycie doświadczenia w międzynarodowych kancelariach, takich jak Greenberg Traurig czy CMS, na pewno wniosło wiele do Pana kariery. Jakie nauki wyniósł Pan z pracy w tak dużych korporacjach?
To niezastępowalne doświadczenie nie tylko ze względu na pozyskaną merytoryczną i biznesową wiedzę, ale i sposób, w jaki pracuję.
Poziom szczegółowości w researchu, którego od siebie wymagam, triple-checking i analiza poprawności każdego przecinka niekiedy przeraża osoby pracujące ze mną, które nie miały takiego wpisu w CV. Świadczenie usług dla największych rynkowych graczy przede wszystkim zmieniło moje poczucie odpowiedzialności za dostarczaną usługę.
Poza tym oduczyłem się zadawania pytań, na które sam mogę sobie odpowiedzieć po krótkiej analizie, a nauczyłem pokory do własnej wiedzy i pamięci, pisania o co chodzi w pierwszym zdaniu maila i ściskania tematu na wielostronicowe memorandum w kilku punktach poniżej – co cenią sobie zarówno przełożeni, jak i klienci.
Obecnie pracuje Pan jako Senior Legal Counsel w Papaya Films, zapewniając wsparcie prawne przy produkcjach filmowych i fotograficznych. Dlaczego zdecydował się Pan na pracę jako in-house? Jakie korzyści i potencjalne wady zauważa Pan związane z takim stanowiskiem?
Jak każdemu prawnikowi przedsiębiorstwa, picie porannej kawy z moimi wewnętrznymi klientami ułatwia mi zrozumienie, jakiej pomocy naprawdę ode mnie oczekują. Taki poziom wniknięcia w sposób myślenia klienta jest zwykle nieosiągalny dla zewnętrznego konsultanta, który przychodzi rozwiązać konkretne zagadnienie. Z mojej perspektywy – osoby, która właściwie w środowisku filmowym obraca się dłużej, niż w prawniczym – to sytuacja idealna. Natomiast na pewno nie każdy prawnik by się tu odnalazł.
Podstawowym ryzykiem jest bowiem trudność z ewentualną zmianą specyficznej i bardzo wąskiej branży. Kancelarie z otwartymi ramionami przyjmują wręcz całe działy specjalistów z konkretnej gałęzi prawa. Tymczasem moja znajomość funkcjonowania branży filmowej niekoniecznie przyda się choćby w wytwórni muzycznej czy na innej posadzie in-house związanej z prawem autorskim – tak specyficznych rzeczy uczyłbym się na nowo.
Nie są mi też obce telefony o piątej rano, bo trzeba zaakceptować garderobę przed wejściem aktorów na plan, albo negocjacje o dziewiętnastej, bo klient z Los Angeles przysłał uwagi do kontraktu, a rano startują zdjęcia. Umówmy się jednak: ile jest kancelarii, w których mógłbym „zabillować” sporządzenie prawnoautorskiej analizy budowy anatomicznej smoka w serialu telewizyjnym, albo oglądanie piątej z rzędu układki montażowej filmu w prywatnej sali kinowej?
W dzisiejszym globalnym środowisku biznesowym, jakie wyzwania zauważa Pan przy pracy z klientami i projektami o zasięgu międzynarodowym? Jak Pan sobie radzi z różnicami kulturowymi i prawnymi na różnych rynkach?
Na co dzień obsługuję działalność spółek Papaya Films w Polsce, Zjednoczonym Królestwie, USA i Portugalii. Prowadzę negocjacje z klientami z całej Europy, którzy przyjeżdżają tam na zdjęcia. Jako reprezentant Polski wygrałem również konkurs negocjacyjny Federacji Adwokatur Europejskich FBE z zespołami z całej Unii Europejskiej. Uczestnicząc w tych wszystkich procesach widzę, jak zbliżona jest mentalność prawnika włoskiego, irlandzkiego czy polskiego.
Na poziomie ludzkim jesteśmy naprawdę bardzo podobni i podobnie podchodzimy do naszych wyzwań, dlatego wobec osób zza granicy działa przede wszystkim… doza życzliwości i klarowna komunikacja. Połowę sukcesu w negocjacji zapewnia dotarcie do decyzyjnej osoby ze swoimi możliwie jasno wyłożonymi argumentami.
Co jest dla Pana największym wyzwaniem w pracy zawodowej?
Polem do niekończącego się rozwoju jest dla mnie sztuka komunikacji. Od zawsze interesuję się negocjacjami i argumentacją, czego wynikiem była między innymi nagroda w konkursie FBE w Bilbao. Na co dzień jednak jestem otoczony osobami z wykształceniem artystycznym i technicznym, a nie prawniczym. Zawsze widzę pole do dalszego upraszczania wystudiowanych, prawniczych wywodów i lepszego dostosowania komunikatów do odbiorcy.
Przekładanie języka prawniczego na ludzki nigdy nie będzie proste. Mimo to, nawet najlepsze, chroniące naszego klienta uwagi do umowy na nic się nie przydadzą, jeśli nie jesteśmy ich w stanie odpowiednio „sprzedać” drugiej stronie i pozwolić jej zrozumieć, dlaczego są dla nas ważne.
Na co stawia Pan największy nacisk w kontaktach z klientami?
Staram się dopasować do wysokiego poziomu i etyki pracy, który panuje na profesjonalnym rynku usług prawniczych. Kiedy mogę, słucham też perspektywy klientów takich usług. Zwróciłem uwagę, że nasi odbiorcy często oceniają naszą pracę na podstawie sposobu prezentacji treści, jakości obsługi, poczucia „zaopiekowania”, bezpieczeństwa i bycia wysłuchanym – jakie zostają z nimi po otrzymaniu porady prawnej. Tego oczywiście nikt na Uniwersytecie Jagiellońskim nie wykładał. Staram się na tym budować swoją przewagę, równolegle do merytorycznej wiedzy i każdego zachęcam do tego samego!
Jest Pan młodym radcą prawnym, który ma sporo sukcesów i doświadczenia na swoim koncie. Czy, patrząc z perspektywy czasu, jest jakaś decyzja, której Pan żałuje? Jakie rady miałby Pan dla młodych prawników, którzy dążą do osiągnięcia sukcesu?
Gdybym cofnął się w czasie, na pewno wziąłbym udział w programie Erasmus albo w szkole prawa amerykańskiego lub brytyjskiego. Ostatecznie osiągnąłem właściwy pułap realizując codzienne, zawodowe wyzwania, jednak czuję, że do wielu rzeczy doszedłbym szybciej dzięki systemowej nauce anglosaskiego porządku prawnego.
Pandemia wpłynęła na wiele dziedzin życia, w tym na rynek pracy. Jakie były konkretne zmiany w Pana pracy związane z COVID-19 i czy utrzymują się do dzisiaj?
Krótkodystansowe zmiany były pewnie podobne w każdej branży i specjalizacji: wszyscy musieliśmy nauczyć się specustaw COVID-owych. Obsługa branży filmowej w tym okresie wymagała dodatkowo ruszenia głową i systemowego przemyślenia na nowo wielu utartych schematów: jak zorganizować przylot argentyńskiego reżysera, kto i kiedy powinien mieć, a kto zdjąć maseczkę na sesji zdjęciowej, jak ustanowić na planie ruch jednokierunkowy.
Wymyślaliśmy i wprowadzaliśmy całe zestawy nowych zasad dla osób, które już i bez prawników miały co robić na planie. Ważniejsze od redakcji treści regulaminów było wprowadzenie takich postanowień, które ludzie zinternalizują i będą respektować, a nie szukać drogi dookoła. Od tego zależało powodzenie biznesu, bo jedno zachorowanie narażało powodzenie całej wielomilionowej produkcji reklamowej – albo kilku naraz, bo ekipa nie jest przypisana do jednego projektu.
Pisaliśmy też do GIS, by wydał wytyczne dla produkcji filmowej; w reakcji na między innymi nasze pisma i proponowane przez nasz zespół rozwiązania, wytyczne wydał Minister Kultury.
W środku pandemii, jeszcze jako aplikant, zakładałem własną działalność gospodarczą. Sytuacja zdecydowała o jej charakterze: zrezygnowałem z fizycznego, stałego biura i ustanowiłem sam adres do doręczeń. Do dziś nie widziałem na oczy, a przynajmniej od studenckich czasów, większości moich klientów – w tym stałych, których obsługuję od lat. Może to specyfika branży, ale wszyscy przenieśli się na maile i telefon. Ani razu nie miałem potrzeby zorganizować spotkania innego, niż na Zoomie. Fizycznie odwiedzam jedynie sąd i pocztę.
Tak prowadzona kancelaria pozwoliła mi zresztą ułożyć swoją pracę w taki sposób, by zajmować się sprawami moich klientów po „business hours”, które w całości zajmuje mi Papaya Films. Gdyby nie pandemia, być może nigdy nie zdecydowałbym się na otworzenie własnej firmy.
Konflikty za granicą oraz inne wydarzenia mają wpływ na rynek filmowy. Jakie najważniejsze zmiany zauważa Pan w branży filmowej? Czy są to zmiany pozytywne czy negatywne?
Mieszkańcy Stanów Zjednoczonych potrafią na co dzień zawodowo pokonywać odległości większe, niż dystans dzielący Warszawę od Lwowa. Na początku 2022 roku, z perspektywy klientów amerykańskich i z innych dalekich państw, front zdawał się zaczynać w okolicy warszawskiego Ursynowa. Naturalnie spadło zainteresowanie kręceniem w Polsce filmów. Na szczęście ta tendencja nie utrzymała się długo.
Na dłużej zostali z nami specjaliści ukraińscy i ich wiedza. Rynek wschodni dotąd konkurował z polskim, zwłaszcza cenowo, bo ich prace zawsze stały na wysokim poziomie. Miałem przyjemność poznać szereg producentek z Kijowa, które zasiliły polski rynek filmowy, i wymienić się wiedzą oraz podejściem do prawnych rozwiązań.
Co ciekawe, tuż po wybuchu wschodniego konfliktu zmieniło się również nazewnictwo sprzętu filmowego: „Russian Arm”, wymyślony w Ukrainie kran kamerowy montowany na samochodzie, którym kręci się sceny samochodowe, z dnia na dzień został przemianowany na „U-Crane”. Nie zapowiada się na powrót do starej nazwy.
Czy rozwój nowych technologii, takich jak sztuczna inteligencja czy wirtualna rzeczywistość, wpływa na praktykę prawniczą w branży filmowej?
Nowe technologie to nie bez przyczyny era drugiej młodości prawa autorskiego. Z perspektywy praktyka, boom na generatywne AI oznacza konieczność stałego monitorowania rezultatów pracy filmowców pod kątem ewentualnych nadużyć i nieświadomych plagiatów. Wzrosła wartość kulturoznawczego podejścia do przedmiotu naszych analiz: im lepiej jako prawnicy znamy się na przykład na malarstwie, tym szybciej dopatrzymy się ryzyk w wygenerowanym przez scenografa obrazie, który ma upiększać tło sceny.
Nie da się oczywiście zjeść wszystkich rozumów, natomiast można nauczyć się tych samych narzędzi do „zwrotnego” poszukiwania powiązań – pytając AI, czy kojarzy podobne obrazy. Tym samym do prawniczego arsenału dochodzi znajomość konstrukcji nie tylko norm prawnych, ale i promptów. Opanowanie tych umiejętności i zrozumienie działania AI wymaga oczytania w temacie i udziału w poświęconych temu seminariach tak samo, jak kodeksy i komentarze.
Obserwując tendencje zmian w obszarze prawa, jakie przewiduje Pan zmiany na rynku w najbliższych latach? Jakie kompetencje i czynniki przyczynią się do sukcesu przyszłych prawników?
Najważniejszą zmianę upatruję w pokoleniowej sztafecie. Coraz wyższy udział w zawodach prawniczych przedstawicieli generacji Z oznacza bardziej indywidualistyczne podejście do pracy i większy nacisk na budowanie – zarówno w zespole, jak i między klientami – nietoksycznych relacji, w miejsce dążenia do swojego celu za wszelką cenę. Już teraz widzę podobną zmianę, gdy pomagam w negocjacjach młodym producentkom z równie młodymi przedstawicielami agencji reklamowych: sposób formułowania uwag i prowadzenia spotkań staje się wreszcie równie ważny, jak ich treść. Walka tylko o „swoje” zamiast o dobrą relację szybciej niż dotychczas będzie skutkowała zakończeniem współpracy.
Prawnikom pozostaje podążać za biznesem i dopasować się do takiego trendu, na przykład nie torpedując transakcji karami umownymi i innymi zabezpieczeniami tam, gdzie naprawdę to nie jest konieczne.
Jak Pan dostosowuje się do dynamicznych zmian w prawie? Jakie strategie Pan stosuje, by być na bieżąco?
Warszawa daje doskonałe możliwości do aktualizacji wiedzy na branżowych spotkaniach, w których staram się regularnie uczestniczyć. Prężnie działa również Okręgowa Izba Radców Prawnych w Warszawie – wciąż zapisuję sobie kolejne e-szkolenia do obejrzenia w wolnej chwili.
Plusem działania w ramach dużej organizacji, czyli Papaya Films, jest również możliwość korzystania z jej zasobów i wewnętrznych źródeł informacji.
Czy zdaniem Pana, branża prawnicza stawia szczególne wyzwania związane z utrzymaniem work-life balance? Jakie strategie Pan stosuje, aby unikać przeciążenia zawodowego?
Wiem, że zwłaszcza pracując przy wielkich transakcjach, kuszące jest oddawanie się pracy przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Staram się świadomie dokonywać innego wyboru i odpowiednio wysoko wyceniać w swojej głowie również mój czas wolny.
Moje pasje nie dają mi zresztą innej możliwości – pracuję nad scenariuszem kolejnego krótkiego filmu i staram się „wstrzelić” z jego realizacją we właściwe okno konkursów i festiwali.
Pomiędzy ekran komputera z otwartą umową a ekran z drabinką scenariuszową wciskają mi się zaś dwa schroniskowe kundelki, które muszę jeszcze kiedyś nakarmić i wyprowadzić!
Michał Turlewicz, absolwent studiów prawniczych na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Jako prawnik wewnętrzny w Papaya Films i założyciel kancelarii Turlewicz.pl specjalizuje się w obsłudze prawnej artystów i zawodowców z branży filmowej. Udzielał wsparcia prawnego przy produkcjach takich jak „Lewandowski – Nieznany” czy „Wilk”. Od ponad 10 lat reżyseruje i produkuje krótkie metraże, wyświetlane m.in. na Festiwalu Filmowym w Gdyni. W 2022 zwyciężył w Międzynarodowym Konkursie Kontraktowym Federacji Adwokatur Europejskich FBE.